Rozwijanie pasji u dziecka...

wtorek, 5 maja 2015, 23:07



Już w ciąży słuchałam dużo muzyki (choć muzyki normalnie nie lubię i nie słucham, może dziwne, ale tak mam). Miętusowi w brzuchu puszczałam Mozarta i chorały gregoriańskie. Jak tylko wyszedł na świat nieustannie słuchał muzyki. Ciągaliśmy go na na koncerty. I te dla dzieci, i dla dorosłych. Zabieraliśmy go na zajęcia umuzykalniające dla maluchów. W dzień rozbawialiśmy śpiewaniem, w nocy usypialiśmy kołysankami.
Przy drugim dziecku nie popełniłam tego błędu.


***

Miętus muzykę pokochał. Całym sobą. Odkąd skończył 7-8 miesięcy zaczął grać na czym się dało co w praktyce sprowadzało się do uderzania wszystkim o wszystko aby wydać jakikolwiek dźwięk. Na pierwsze urodziny, jak przystało na przesądnych rodziców, postanowiliśmy powróżyć i sprawdzić kim zostanie w przyszłości. Położyliśmy przed nim  długopis, kredkę, książkę, kieliszek, krzyżyk, piłkę, banknot i harmonijkę Taty. Sięgnął po harmonijkę i kieliszek z wódką. Tfu. Na psa urok.



***

Jak zaczął chodzić, wygrzebał nie wiadomo skąd flet Taty. I zaczął dmuchać. Potem doszła harmonijka. Potem prośby do Ojca by wyciągnął gitarę. Potem popełniliśmy kolejny błąd i kupiliśmy mu pod wpływem głupiego impulsu małe zabawkowe pianinko. Ojciec Chrzestny dał w prezencie cymbałki. Babcia pokazała, że można pałeczką stukać o różne zabawki i wydają one różne dźwięki. Dziadek był jeszcze lepszy, dał mu drewniane łyżki i stare garnki. Przeklinam ich wszystkich z sobą włącznie.

***

Miętus powoli zaczął posługiwać się ludzką mową. Ale o ile mówienie nie sprawiało mu szczególnej frajdy (przynajmniej na początku), to śpiewanie owszem tak. Od 2 miesięcy śpiewa nieustannie. Rano żeby nas obudzić. W kuchni do śniadania. Na spacerze w parku. Nic to, że dookoła obcy ludzie, że ktoś się dziwnie patrzy. W sklepie. W żłobku. W samochodzie. W gościach. W pogodę i w niepogodę. W autobusie. W windzie. W kąpieli. Kładąc się spać. Ciągle i nieustannie. Zaklinam by przestał, nie pomaga. Stosuję różne egzorcyzmy. By choć na chwilkę odwrócić uwagę. Moja magia wobec jego magii jest zbyt słaba.

***

Teraz Tedi, choć ma niecałe pół roku, zaczyna mu wtórować.

***

Marzę o chwili ciszy.

***

I dam Wam dobrą radę. Zanim wpadniecie na genialny pomysł by dziecko czymś zainteresować, by rozwijać w nim pasje, przemyślcie to trzy razy. Co ja mówię! Przemyślcie to dziesięć razy. Albo sto. Potem może być już za późno.


PS. A tak swoją drogą, ciekawa jestem: co sądzicie o próbie tak wczesnego zaszczepiania dziecku pasji? Czy to ma w ogóle sens? Czy to nie przesada puszczać dziecku w brzuchu muzykę? Zabierać półtorarocznego malucha na zajęcia umuzykalniające? Ja cały czas, mówiąc szczerze, mam wątpliwości...





You Might Also Like

2 komentarze

  1. Jeśli mam być szczera to takie "podsuwanie" mi osobiście nie pasuje. Wydaje mi się, że ten talent, ochota, pasja i tak wypłyną. Wiadomo, fajnie jest pokazać różne rzeczy, pójść z dzieckiem na ten pierwszy koncert, film, pojechać w tę pierwszą podróż itd., ale potem to już tylko obserwacja z naszej strony. Aha, lubi rysować, uspokaja się przy tym, no to niech to robi. Ale co ja tam wiem, mam tylko dwójkę dzieci, a przecież każde jest inne :) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie :)
      Przyznam, że u nas to "rozwijanie" wyszło trochę przypadkiem: Miętus bardzo potrzebował kontaktu z rówieśnikami, w zimie na placu zabaw pustki, dookoła brak dzieci więc gdzie go zabrać w środku dnia? na jakieś zajęcia. A że w okolicy zajęciowa posucha i dla maluchów tylko muzyczne gordonki to chodziliśmy na nie. Tata spędza z nim czas na muzykowaniu bo Tata Miętusa, w przeciwieństwie do Matki, muzykę lubi i czynnie hobbistycznie uprawia. A w ciąży muzyki słuchałam bo to ponoć dziecku na mózg dobrze robi ;) A koncerty Miętus po prostu uwielbia, tak sam z siebie.

      Ale nurtuje mnie to: Jak to się dzieje, że człowiek odkrywa w sobie pasję akurat do muzyki, teatru, książek, rysowania? Czy to jest "zapisane" jakoś w małym człowieku, w jego najgłębszej istocie? Czy tez my jako rodzice wpływamy na to, że dziecko lubi akurat śpiewać a nie rysować?

      I trochę z innej, ale bliskiej bajki: są ludzie, którzy wysyłają 3 miesięczne niemowlęta na lekcje angielskiego (serio! sama widziałam takie zajęcia!), którzy zapisują maluchy (nie mówię o przedszkolakach tylko o dzieciach przed 3 r.ż!!!) na masę dodatkowych zajęć, którzy dbają o "dobry start" dla potomstwa. "Projekt dziecko" - znacie takie podejście?
      A ja się cały czas zastanawiam na ile to ma sens. Czy dzieciństwo nie powinno być jednak dzieciństwem, z masą czasu na zabawę, z momentami (potrzebnej chyba dziecku) nudy? Czy dziecko nie powinno samo powoli i stopniowo odkrywać swoich pasji (przy drobnym jedynie wsparciu ze strony rodziców)? Z jednej strony może faktycznie taka wczesna edukacja (nie bardzo inwazyjna przecież!) zaprocentuje w przyszłości? A z drugiej strony, przecież dziecko ma jeszcze czas, jeszcze zdąży...

      Usuń

ostatnie wpisy

Like us on Facebook

Flickr Images